Gdy pierwszy raz zjawiłem się w swoim chorzowskim biurze, w którym miałem pracować jako kierownik ds. kluczowych klientów od razu pomyślałem, że biuro mieści się zapewne w najładniejszym, najnowszym i najnowocześniejszym budynku w całym mieście. Kto był kiedyś chociaż raz w Chorzowie dobrze wie o czym mówię. Miasto samo w sobie jest brzydkie i ponure, a ludzie je zamieszkujący to typowi Ślązacy. Generalnie pochodzę z województwa wielkopolskiego, gdzie zdobywałem doświadczenie w sprzedaży, a na Śląsku znalazłem się ze względów czysto zawodowych. Wyszedłem z założenia, że jako bezdzietny kawaler nic mnie w swoim mieście nie trzyma, dlatego równie dobrze mogę wynieść się do innego miasta. Byle tylko otrzymywać odpowiedniej wysokości wynagrodzenie. Traf chciał, że najlepszą ofertę otrzymałem właśnie z Chorzowa, key account manager Chorzów.
Z czasem mój początkowo negatywny stosunek do miasta i jego mieszkańców zaczął się zmieniać. Ludzie okazali się być bardziej mili i otwarci niż rodowici Wielkopolanie, dlatego w śląskim środowisku pracowało mi się coraz lepiej. Ogromną przyjemność czerpałem z rozmów z osobami posługującymi się śląską gwarą, w której połączenie twardości języka ze swoistą melodyjnością intonacji zachwyciło mnie tak bardzo, że za cel postawiłem sobie przynajmniej częściowe nauczenie się tego sposobu wypowiadania się. Przyznam, że z nauką gwary jest jak z nauką języka obcego – wcale nie jest taka prosta. Z czasem Śląsk stawał się moim domem – moją żoną została typowa Ślązaczka i większość moich nowych znajomych mieszkała w GOPie.