Nie wiem dlaczego, ale zawsze ostatnia godzina pracy jest dla mnie najgorsza. O ile od rana jestem pełen zapału do pracy, mam wrażenie, że jeszcze chwila, a będę góry przenosił i wszystkie obowiązki wykonuję chętnie i bardzo szybko, o tyle ostatnia godzina poprzedzająca wyjście z pracy do domu jest tragiczna, key account manager Kalisz. Do tej pory nauczyłem się, by wszystkie najważniejsze sprawy załatwić na początku dnia, na koniec zostawiając sobie to, co nie wymaga takiego poziomu zaangażowania i pomyślenia, jak cała reszta. Na koniec dnia zostawiam więc czytanie korespondencji, uzupełnianie najmniej ważnych dokumentów czy włóczenie się z jednego końca biura na drugi.
Wszystko jest dobrze, jeżeli w ciągu ostatniej godziny nie wydarzy się nic zaskakującego i nie muszę nagle zacząć myśleć na najwyższych obrotach. Wtedy jestem w stanie przetrzymać te 60 minut nic nie robiąc, patrząc na wskazówki zegarka, lub udając, że pracuję. Parę tygodni temu tuż przed końcem dnia pracy okazało się, że w dokumentacji wyniknął jakiś błąd i musiałem zostać po godzinach by go rozwiązać. Nie wyobrażacie sobie jak długo zajęło mi znalezienie błędu i jak bardzo się przy tym umęczyłem. Na pięć minut nie byłem w stanie się skupić na robieniu tego, co powinienem. Na przemian złościłem się i poddawałem uczuciu rezygnacji, nie wiedząc co mam ze sobą zrobić. Następnego dnia trzeba było zamknąć okres rozliczeniowy, a mi brakowało 10 tysięcy złotych. Jak widać nawet Excel może się pomylić w obliczeniach, lub raczej człowiek wybierający komórki do zsumowania. Gdy znalazłem błąd byłem tak szczęśliwy, że wychodząc z biura zapomniałem je zamknąć na klucz.